W kogo mi się dzieć wdał? W mamę, tatę? A gdzie tam. W psa!
Byliśmy dzisiaj na badaniu słuchu z małą. Ogólnie z nią często po lekarzach jeździmy przez tą jej niską masę urodzeniową (nie, nic się z nią nie dzieje, wszytko "profilaktycznie").
Badanie samo w sobie wcale nie jest nieprzyjemne i trwa dosłownie minutkę. Spędziliśmy tam dzisiaj półtorej godziny...
Mała jak syberjak, możesz robić ze mną wszystko, wbijać igły, wsadzać termometr do dupki, obracać i przewracać na wszystkie strony, zaglądać do paszczy, ale od uszu - wara! Okazuje się, że i nasze psie i ludzkie dziecko szczerze nie cierpią majstrowania przy uszkach.
Badanie dało dobre wyniki. Na szczęście, bo jakby przyszło je powtarzać....
Przy okazji też dowiedziałam się, że właściwie szpital gdzie rodziłam na to badanie wysłał nas niepotrzebnie, można było spokojnie sobie je darować. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
wtorek, 30 października 2012
poniedziałek, 29 października 2012
Zmiana czasu
Niedziela, godzina 23.30. Małż jeszcze sobie coś tam na kompie robi, a na rano ma do pracy. Ja zbieram się powoli spać. Wywiązuje się taki oto dialog:
Ja (J): A Ty nie przesadzasz? Z psem jeszcze musisz iść.
Małż (M): Nie, spokojnie.
J: Na pewno?
M: Na pewno.
J: Tylko żeby nie było znowu tak, że wrócisz jutro z pracy i pójdziesz spać bo się nie wyśpisz.
M: Spokojnie. A właściwie to która jest godzina na stary czas?
J (po chwili zastanowienia): 22.30
M: To spokojnie
J (policzyłam sobie jeszcze raz): A nie, przepraszam, 24:30.
M: Ooooo, no to idę z psem! Czy ja już mówiłem, że nie lubię tych zmian czasu?
PS. Czy ktoś z Was w ogóle je lubi?
Ja (J): A Ty nie przesadzasz? Z psem jeszcze musisz iść.
Małż (M): Nie, spokojnie.
J: Na pewno?
M: Na pewno.
J: Tylko żeby nie było znowu tak, że wrócisz jutro z pracy i pójdziesz spać bo się nie wyśpisz.
M: Spokojnie. A właściwie to która jest godzina na stary czas?
J (po chwili zastanowienia): 22.30
M: To spokojnie
J (policzyłam sobie jeszcze raz): A nie, przepraszam, 24:30.
M: Ooooo, no to idę z psem! Czy ja już mówiłem, że nie lubię tych zmian czasu?
PS. Czy ktoś z Was w ogóle je lubi?
niedziela, 28 października 2012
I znowu o jedzeniu
Ostatnio włączył mi się tasiemiec. Ja już nie jem. Ja pochłaniam. Wszystko co jadalne i co tylko znajdzie się w zasięgu rąk (a w sumie to nie tylko, bo potrafię nieźle przeszperać wszystkie szafki, byle tylko coś na przegryzkę znaleźć). W ilościach hurtowych.
Małż dzisiaj zakupił czekoladę*. Całe multum czekolady. I mnóstwo innych zakąsek-przekąsek też. Pokazał mi z 6** tabliczek i zapowiedział: to nie jest tylko dla Ciebie. I nie do zjedzenia w tydzień.
Z oczami kota ze Shreka zapytałam "Nieee? Na pewno?"
Po tym jak pochłonęłam całe opakowanie wafli ryżowych z czekoladą na raz zapytał "Ale Ty chyba nie jesteś w ciąży?"
Nieeeee... Chyba... Mam nadzieję... Od kawy mnie jeszcze nie odrzuciło ;)
*Tak, tak, notkę przeczytał. Ale to nie dlatego. Ostatnio mu wyjadam wszystkie zapasy jakie sobie zakupi ;)
** Policzyłam, było ich 10!
Małż dzisiaj zakupił czekoladę*. Całe multum czekolady. I mnóstwo innych zakąsek-przekąsek też. Pokazał mi z 6** tabliczek i zapowiedział: to nie jest tylko dla Ciebie. I nie do zjedzenia w tydzień.
Z oczami kota ze Shreka zapytałam "Nieee? Na pewno?"
Po tym jak pochłonęłam całe opakowanie wafli ryżowych z czekoladą na raz zapytał "Ale Ty chyba nie jesteś w ciąży?"
Nieeeee... Chyba... Mam nadzieję... Od kawy mnie jeszcze nie odrzuciło ;)
*Tak, tak, notkę przeczytał. Ale to nie dlatego. Ostatnio mu wyjadam wszystkie zapasy jakie sobie zakupi ;)
** Policzyłam, było ich 10!
Czekoladowo mi
Na mamusiowym forum znajoma podrzuciła link do biedronkowej gazetki promocyjnej - bo kombinezony, bo rajstopki. Ale mnie się w oczy rzuciło całkiem co innego: zestaw do czekoladowego founde. Marzy mi się od dawna, więc małża pognam, niech zakupi (najlepiej od razu z odpowiednim zapasem czekolady, a co!). I będę się delektować, aż pęknę! Bo ja jestem czekoladowy jawno i skrytożerca.
sobota, 27 października 2012
Rozpusta
O czym marzy każda młoda mama? O
tym, żeby się w końcu porządnie wyspać. A tym bardziej, że ze mnie
zawsze był straszny śpioch - w dawnych dobrych czasach rano potrafiło u
mnie oznaczać godzinę 11
Wczoraj postanowiłam zrobić sobie dzień dziecka i nie nastawiłam budzika na nocne karmienie z nadzieją, że dzieć obudzi się koło 5 a potem da mi pospać przynajmniej do 9. Ale to, jak moje dziecię było dla mnie łaskawe przeszło moje najśmielsze oczekiwania. O godzinie 8 obudził mnie... nie, nie płacz małej a ból przepełnionych cycków. Nakarmiłam więc dziecia i poszłyśmy spać dalej. O 10.30 obudził mnie małż kręcący się po mieszkaniu. Dzieć nadal spał.
Rozpusta, istna rozpusta! Czuję się jak młoda bogini :)
Wczoraj postanowiłam zrobić sobie dzień dziecka i nie nastawiłam budzika na nocne karmienie z nadzieją, że dzieć obudzi się koło 5 a potem da mi pospać przynajmniej do 9. Ale to, jak moje dziecię było dla mnie łaskawe przeszło moje najśmielsze oczekiwania. O godzinie 8 obudził mnie... nie, nie płacz małej a ból przepełnionych cycków. Nakarmiłam więc dziecia i poszłyśmy spać dalej. O 10.30 obudził mnie małż kręcący się po mieszkaniu. Dzieć nadal spał.
Rozpusta, istna rozpusta! Czuję się jak młoda bogini :)
Opowiastka z wakacji Syberjaka
Jak pisałam jeszcze na starym blogu, Syberjak miał kilkudniowe wakacje u znajomych.
I owi znajomi uraczyli nas taką oto uroczą opowiastką z tych wakacji.
Godzina 5:30, któreś z nich przez sen przekręca się w łóżku. Syberjak
leci po smycz leżącą na kaloryferze i przynosi im ją w zębach wyraźnie
dając do zrozumienia, że pora na spacer (no bo skoro się już wiercą,
znaczy nie śpią, a jak nie śpią, znaczy idziemy na dworek!).
O tej porze?! Toć to dla mnie środek nocy! Skąd mu się to wzięło,
przecież my o tej godzinie to zawsze sobie smacznie śpimy, niewiele
rzeczy jest mnie w stanie wygonić z łóżka o tak nieludzkiej porze (dwie z
nich to głód dziecka i biegunka Syberjaka... ale on nie miał wtedy
biegunki...). Nigdy tak wcześnie nim na spacer nie wychodziliśmy.
Cóż, jedno wiem na pewno, w domu nigdy, przenigdy smyczy nie położę w zasięgu pyska Syberjaka. Za bardzo cenię swój sen!
Intro
Skąd taka nazwa? Bo to cały mój świat i cała ja. Zabawne zresztą, że jednym słowem da
się scharakteryzować coś tak pokręconego … Słowo powstało ze zlepek słów
gemini i bliźniak. Dlaczego jedno ze słówek po angielsku? Bo na co
dzień tego języka używać muszę, co zresztą mi nie przeszkadza, bo go
bardzo lubię.
Tak to już mam, że w moim życiu ciągle mieszają się jakieś światy.
Chyba już taki urok bliźniaka, z natury rozdwojonego i nie mogącego
znaleźć swojego miejsca na ziemi. I jak już nawet się zakorzeni, i
pozornie mu dobrze, bo stabilizacja w końcu i te sprawy, to i tak za
czymś tęskni, czegoś mu brakuje, chciałby jeszcze czegoś. Wiecznie za
czymś gonimy, zmieniamy zdania, co chwilę podoba nam się coś innego,
chcemy czegoś innego . Nie potrafimy zadowolić się tym, co „tu i teraz”,
bo woła nas to drugie ja. Psychicznie czasem się czuje jak
schizofreniczka, jakby mieszkały we mnie dwie różne osoby, z których raz
działa jedna, raz druga. Takie dwie Jugi* co się nawzajem potępiają i
zastanawiają „coś ty głupia druga Jugo narobiła”. Fajnie, nie?
No a teraz dodajmy do tego że małż i dziecko i pies to też, tak, tak,
zgadliście - bliźniaki! No i mamy mieszankę wybuchową? Mamy. To jak
jazda rollercoasterem bez trzymanki (chociaż biorąc pod uwagę to jak się
teraz te rollercoastery buduje i jakie mają zabezpieczenia, to jazda
jest tym gorsza im bardziej kurczowo trzymać się uchwytów - sprawdzone
osobiście!).
* A taki żem se pseudonim wymyśliła, a co!
PS. Bloga przenoszę stąd -> klik
więc tam zapraszam żeby poczytać co wcześniej się u nas działo
Subskrybuj:
Posty (Atom)