poniedziałek, 21 października 2013

Nauka popłaca

Ooo i to jeszcze jak popłaca!
Jakiś czas temu wprowadziłam nowy wieczorny rytuał sprzątania zabawek przed snem. Miałam nadzieję, że prędzej czy później (z nastawieniem na bardzo późniejsze później) doczekam się dnia, kiedy to dziecko posprząta te zabawki samo. I jakże miło zostałam dzisiaj przez dziecia zaskoczona! Po całym dniu marudy dziecięcej moje całe ciało, umysł i dusza wołały dzisiaj o odrobinę oddechu. Zasiadłam więc sobie w fotelu i, chociaż bez nadziei na sukces, poprosiłam dziecia o posprzątanie (do tej pory odbywało się to przy czynnym udziale moim i/lub męża). Jakież było moje zdziwienie, kiedy dzieć zaczął karnie zabawki wrzucać do pudła. A ja sobie siedziałam i tylko paluszkiem pokazywałam "o jeszcze to", "o i jeszcze tutaj klocek został". Jakie błogie uczucie! A jaka duma mnie rozpierała!* No i teraz będę miała nadzieję, że tak jej już zostanie na wieki wieków amen. Miło by było, prawda?

A w bonusie taka scenka z dzisiaj. Młoda przytachała do salonu kosz na pieluszki (na szczęście pusty). Poprosiłam ładnie, żeby go odniosła na miejsce. Jakby nigdy nic wzięła ten kosz, poszła z nim do swojego pokoju i grzecznie odłożyła tam, gdzie stać powinien. Próbowałam sobie przypomnieć, czy ja ją jakoś specjalnie uczyłam określenia "odłóż na miejsce", ale nie, nic takiego nie pamiętam. Jak to miło i wygodnie mieć już takie kumate dziecko!


*i to podwójnie! Z nowej "umiejętności" dziecia i z mojego genialnego pomysłu, żeby to wprowadzić w życie

środa, 16 października 2013

Pora zadbać i o siebie

A dzisiaj dla odmiany będzie coś o mnie. Bo jakoś tak mnie wzięło ostatnio, żeby w końcu o siebie zadbać. Przyznam bez bicia, że w końcówce ciąży i po porodzie zaniedbałam się i to bardzo. No bo najpierw trzeba było leżeć i pachnieć, to po co komu wtedy dobry wygląd? A potem to wiadomo, czasu dla siebie notorycznie brakowało. Aż tu w końcu spojrzałam w lustro, przyjrzałam się sobie krytycznie i stwierdziłam, że najwyższa pora działać. Zaczynając od pozbycia się wstrętnych zaskórników, multum których nabawiłam się na wakacjach (zmiany wody nigdy nie służyły mojej cerze, a teraz to wręcz zrobiły z niej koszmar).
W sprawach urodowo-kosmetycznych nigdy zbyt biegła nie byłam, do tej pory ze złym stanem cery walczyłam raz na jakiś czas używając acne-derm. A teraz pole manewru ograniczone, bo bardziej inwazyjne zabiegi, kwasy przy karmieniu piersią niewskazane. Zaczęłam więc szukać, grzebać, czytać aż natknęłam się na informacje o szczoteczce clarisonic. Jednak cena, no cóż, początkowo mnie przeraziła i odstraszyła, bo jak dla mnie jest kosmiczna, niezależnie od tego jak dobre jest to cudo. Po przeczytaniu wielu, wielu pozytywnych opinii już zaczęłam jej szukać w zagranicznych sklepach internetowych, bo taniej (taka już jestem zdesperowana!). Szczęśliwie w którejś z recenzji tej szczoteczki napotkałam na opinie (ponoć potwierzone badaniami), że właściwie identyczny efekt uzyskuje się używając... zwykłych ściereczek muślinowych. Szybkie sprawdzenie cen - nooo i to to ja rozumiem! Nabyłam więc ściereczki, dzisiaj dotarły i zaczynam testowanie! I oby okazały się tak dobre, jak o nich piszą, bo jak nie, to pozostaje mi wizyta u dermatologa...

piątek, 11 października 2013

Ząbkowanie na potęgę


Czy ząbkowanie potrafi zaskoczyć? O i to jak! A potrafi pozytywnie? Chociaż myślałam, że u nas nie, to jednak miło się rozczarowałam.
Jak dzieciowi wychodziły dolne jedynki zazdrościłam wszystkim mamom opisującym ząbkowanie mniej więcej tak "w pewnym momencie po prostu zauważyłam zęba, a nic go nie zapowiadało, żadnych płaczy, marud". Oj i to jak zazdrościłam! Przy górnych jedynkach, zwłaszcza drugiej, zazdrościłam jeszcze bardziej. Bo wymęczyły te zęby dziecia niemiłosiernie, kilka dni z rzędu widziałam, jak bardzo ją boli i cierpiałam razem z nią pomagając na ile mogłam, chociaż czasem i leki przeciwbólowe ledwo dawały radę.
Aż tu dwa dni temu znienacka, w trakcie zabawy, tak jak w cytacie wyżej, odkryłam górną dwójkę przebitą przez dziąsło. Ależ to było zdziwienie! Żadnych marudek, dzieć miał wręcz szampański humor ostatnimi dniami. I tylko dlatego, że cały czas mocno pchała ręce do buzi stwierdziłam, że posmaruję jej dziąsełko łagodnym żelem na ząbkowanie. Zaczęłam smarować, przy okazji sięgając palcem głębiej do paszczy a tu... niespodzianka! W miejscu czwórki czuję ostry różek. Jadę palcem w drugą stronę, i uwaga, uwaga - kolejna niespodzianka! Druga czwórka też się przebija. Tak, idą jej trzy zęby NA RAZ, a my właściwie tego nie odczuwamy. Szok! Do teraz się nad tym głowię jak to jest, że wyżynanie się pojedynczo zębów powodowało o wiele większe cierpienia niż wyżynanie się trzech jednocześnie. Do tego dwóch trzonowców, które ponoć "są najgorsze". Nooo takie ząbkowanie to ja rozumiem, oby tak dalej :)

wtorek, 8 października 2013

Co mają baloniki do psa?



Jak się okazuje, przypadkiem mogą mieć bardzo dużo. Wybrałam się z dzieciem naszą standardową trasą (a raczej trasą dziecia, bo to ona głównie nadaje kierunki marszu) na spacer. Trasa ta przechodzi obok sklepu zoologicznego. I tak się dzisiaj złożyło, że sklep ten obchodzi swoje pierwsze urodziny i hucznie to obchodzą, zniżki, gadżety i... baloniki. Wszędzie, na zewnątrz też. A baloniki to jest to, co dzieć bardzo, ale to bardzo lubi. Dla spotęgowania efektu powiewał sobie dzisiaj lekki wiaterek miotając balonikami na wszystkie strony. I to wystarczyło, żeby dziecia zahipnotyzować. Matka czyniła różne zabiegi, żeby jej uwagę odwrócić, żeby pójść dalej, ale nadaremnie. Na potrzeby chwili dzieć nawet nauczył się wchodzić po schodach nie na czworaka, bez pomocy mamy, przytrzymując się jedynie barierki. Nie było innego wyjścia, trzeba było wejść do środka wysępić balonika.

A że mi głupio było wchodzić tylko po balonik, stwierdziłam, że coś temu biednemu Syberjakowi też przy okazji zakupię. I tak psiakowi oberwało się smakołykami, mi długopisami a dzieciowi balonikiem. Który swoją drogą zdążyła rozwalić już w sklepie. O dziwo nie było w ogóle płaczu, jak balonik pękł; moje dziecko po prostu stwierdziło, że jest już bezużyteczny i odda go sprzedawcy ;) Kolejnego niestety nie dostała, "luźne" się skończyły, ale nic straconego, mamy wrócić jutro bo będzie nowa dostawa. O, taki fajny to sklep!

A jak ze sklepu wyszłyśmy? Cóż, łatwo nie było, trzeba było użyć podstępu. Wzięłam krakersika, bo akurat mały poczęstunek też był, szłam do wyjścia mahając nim dzieciowi przed nosem i mówiąc "chodź kochanie, mama da Ci krakersika". Komedia! Może to i mało wychowawcze, ale w tamtym momencie chrzaniłam wszelkie zasady prawidłowego wychowywania dzieci. Histeria to była ostatnia rzecz na ziemi jakiej pragnęłam, a umówmy się, maleńkie przekupstwo raz na jakiś czas nie zaszkodzi, a regułą to się nie stanie na pewno.

I tym sposobem przez głupie baloniki Syberjak miał dzisiaj spóźniony dzień psa!

czwartek, 19 września 2013

Dziwne potrawy znane z dzieciństwa

Tak się zastanawiam, czy też tak macie, że znacie z dzieciństwa takie potrawy, o których jak opowiadacie znajomym to przecierają oczy ze zdumienia lub pytają "ale jak to w ogóle można jeść...?"

A tak mnie naszło, bo właśnie zajadam kanapkę z jabłkiem (dla wielu połączenie co najmniej dziwne)  - pamiętam, że jak w domu nie było niczego słodkiego, to mama nam takie robiła, taki sycący podwieczorek/kolacja. Były też kromki chleba ze śmietaną - ale taką prawdziwą wiejską, gęstą śmietaną i cukrem. Uwielbiam je i lubię od czasu do czasu sobie zjeść takie kanapeczki przy okazji wspominając beztroskie dzieciństwo.

Z innych potraw przychodzi mi do głowy wgilijny barszcz grzybowy z fasolką (oj ile osób się krzywi na sam opis ;) ) czy kruche ciasteczka z bezą, zwane u nas w rodzinie antoninkami (nikt nie wie dlaczego, nawet moja stuletnia ciocia), których nie zna prawie nikt i które zawsze wszędzie robią furorę (czasem spotykam ich w wersji przekładanej marmoladą, ale nigdy w takiej, jak robiło się u nas w domu).

No to jak to jest z tym u Was? Bardzo jestem ciekawa!

sobota, 14 września 2013

Ach te kamyczki



Dzieć ma ostatnio nowe hobby. Kamyczki. Na spacerze co i rusz jakieś podnosi i zawsze przynajmniej jednego musi przynieść ze sobą do domu. Potem sobie siada z nimi na podłodze i przez przynajmniej kwadrans matka ma spokój, bo ta sobie siedzi i te kamyki podnosi do góry i upuszcza, podnosi i upuszcza, i tak w kółko.
Wczoraj na dodatek siadła sobie z Syberjakiem i cała nasza trójka była wniebowzięta. Dzieć, bo miała towarzystwo do zabawy, Syberjak, bo w końcu się ktoś nim zainteresował, i ja, bo mogłam w spokoju popracować.
I tak sobie siedziała z pieskiem, to upuszczała te kamyczki, to podstawiała psu pod pysk, on brał je delikatnie i puszczał przy głośnych wybuchach śmiechu dziecia. Raj, czyż nie?
A no istny raj to był, lecz jedynie do czasu. Po zabawie próbowałam te kamyczki (sztuk dwie) znaleźć, ale się nie udało. Pomyślałam - trudno, zjeść ich nie zjadła, znajdą się, pewnie upchnęła w jakiejś dziurze. Ale to, gdzie kamyczki się ostatecznie znalazły przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Dzisiaj rano zwrócił je... pies. Dosłownie... Znaczy wróć, zwrócił jednego, co się stało z drugim dalej nie wiadomo. Podejrzenia są, że nadal siedzi w brzuchu psa. A że "zwracanie" psu nie przechodziło pognaliśmy do weta. Dowiedzieliśmy się, że taki mały kamyk na szczęście raczej mu nie zaszkodzi, ale może pomęczyć, zwłaszcza przy wydalaniu. Nawet łaskawy pan weterynarz dał jakiś środek na lepszy "poślizg" haha.
Tym sposobem jesteśmy lżejsi o pięćdziesiąt dychaczy, ale bogatsi o nową wiedzę i nową kategorię w sprawach dzieciowych. Do kategorii "rzeczy, którymi dzieć nie powinien się bawić" doszła kategoria "rzeczy, którymi dzieć nie powinien się bawić z psem".

środa, 11 września 2013

Gdy pogoda nie rozpieszcza



Można się porozpieszczać w inny sposób, zwłaszcza, gdy dzieć ma jedną z tych "łaskawych chwil".

Co prawda jeszcze chwilę temu była mega maruda, bo ze spaceru nici.

Ale...
...w piekarniku już dochodzą muffinki wypełniając dom miłych zapachem, zmieszanym z zapachem świeżo zaparzonej kawy...
...dzieć śpi, matka zasiadła z kawką czekając, aż muffiny dojdą i delektuje się chwilą.
I teraz nawet jesień nie straszna