piątek, 19 kwietnia 2013

Wybrała się matka na spacer

Zachciało się dzisiaj matce spaceru po łąkach. Z wózkiem i Syberjakiem na dodatek. Miałam tam pójść tylko na momencik, wejść, zobaczyć troszkę jak tereny od strony nigdy nie zwiedzanej wyglądają i wrócić. Ale droga była taka fajna, równa, porośnięta trawką, że zachciało mi się pójść dalej.
I poszłam, na górkę, z górki... no tak z górki, a wyszło na to, że jednak pod górkę. Stwierdziłam, że kamienistą drogę jeszcze przeżyję, wszak do domu już nie tak daleko, drogę znam, skróty znam, cofać się nie będę. Więc jak tylko nadarzyła się okazja to popędziłam skrótem*. I jak szybko popędziłam, tak jeszcze szybciej wracałam, kiedy po przebrnięciu przez milion kałuż i nierówności (jakoś mi się udało je ominąć) natrafiłam na błocko, którego wózkiem nie pokonałabym nigdy. A że zbliżała się pora jedzenia i drzemki dziecia, stwierdziłam, że pójdę drugim skrótem, a co! No i zonk... Tutaj matka natrafiła na kałużę, którą może sama by przeskoczyła. Ale z dzieciem, hmmm. Musiałabym najpierw rzucić dzieciem, a za nią wózkiem. Ryzykowna impreza. Więc już niemal biegiem (wszak w każdej chwili dzieć mógł wszcząć alarm, że jeść i spać) ruszyłam z powrotem, na dobrze znaną mi ścieżkę, idącą nieco naokoło, ale równą, szeroką. A tu kolejny zonk. Budują tam biurowiec - przejścia nie ma (a jeszcze w lutym było). No kur....czaki. Zrezygnowana, zmachana, spocona i ziejąca z zadyszki cofnęłam się modląc, żeby znaleźć w końcu jakieś wyjście z tego labiryntu, bo przecież cofać się godzinę nie będę! I to pod górę, po kamieniach, o co to to nie!
I tadam, udało się, po pięknym prostym asfalcie w końcu wróciliśmy do domu. Godzinę później, niż powinno nam to zająć. Ja zmęczona przeokropnie (oj coś czuję, że zakwasy jutro będą), ale za to dzieć i Syberjak byli wniebowzięci.

I teraz tylko śmiać mi się chce, jak sobie przypomnę jak latałam jak skończona debilka z wózkiem i psem po tych wertepach w te i z powrotem. Jakby ktoś mnie z boku obserwował, to miałby niezły ubaw. Pomyślał by pewnie, że jakaś wariatka...

*A miałam na początku iść dłuższą, ale bezpieczniejszą drogą, to skrótów mi się zachciało jasna mać!

11 komentarzy:

  1. hahaha, nie miała matka kłopotu to sobie drogę na skróty znalazła :D Przynajmniej dotleniliście się świeżym krakowskim powietrzem :P
    p.s. czy to te łąki może, na których grillowaliśmy swego czasu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak tak, dokładnie tam :) dużo się tam pozmieniało, a ja dawno się w głąby tych łąk nie zapuszczałam. Ale jakie miejscówki z fajnym dojściem znalazłam przy okazji :)

      Usuń
    2. jak fajne i drogę już znasz :P to może kiedyś znów na grilla się wybierzemy ;)

      Usuń
  2. Mój G. zawsze mówi, że najdłuższe są skróty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i ma rację, co i rusz o tym myślałam w drodze powrotnej ;)

      Usuń
  3. Bajcepsa chociaż wyćwiczyłaś :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kochana, żeby tylko bajcepsa! A jak sobie wzmocniłam mięśnie tyłka, miednicy, bioder, odcinka lędźwiowego :] to niech się nawet wszystkie Chodakowskie schowają ;)

      Usuń
    2. Tylko uważaj, bo skończysz przypakowana, jak Burneika haha :D

      Usuń