sobota, 8 czerwca 2013

Tydzień... łapania moczu. A może i dwa

Znowu zamilkłam, ale jak zawsze - jak mnie mało na blogu to możecie się spodziewać, że dużo się u mnie dzieje.
Winna jestem kilka słów wyjaśnienia odnośnie ostatniej notki. Kręcz minął miesiąc temu sam z siebie jak ręką odjął, w związku z czym szpital szczęśliwie nas ominął. Ale czy na dobre, to się jeszcze okaże.
I tu wracamy do sedna dzisiejszej notki.
A zaczęło się to tak:
Tradycyjnie, jak co sobotę, 2 tygodnie temu wybraliśmy się z dzieciem na basen. Tego dnia obsługa się zgapiła, zimna była i woda i powietrze i dzieć nam zmarzł porządnie - aż zębami szczękała na koniec! Dostała wysokiej temperatury, którą leki zbijały, ale która wracała. Myśleliśmy, że może się zaziębiła, ale poza gorączką innych niepokojących objawów nie było. Po 2 dniach wezwaliśmy lekarza do domu. Osłuchowo czysto, uszy ok, zębów nie widać - no to może pęcherz? Już takie podejrzenie było wcześniej przez nawracające co jakiś czas bez przyczyny wymioty. Zalecenie - zrobić badanie moczu a po kilku dniach na kontrolę do pediatry. A do badania moczu wiadomo - siuśki trzeba złapać. I tu zaczęły się schody.
Najpierw stwierdziłam, że spróbuje z woreczkiem. Rano pognałam do apteki, zakupiłam jeden, jedyny woreczek jaki jeszcze mieli na stanie, założyłam dzieciowi pełna nadziei i trrrrrrach - dzieć postanowił akurat zrobić kupę, w porze, o jakiej raczej jej się nie zdarza. No fak. Ale nic, nie zrażamy się. Spróbujemy z pojemniczkiem. Rozebrałam dziecia, siadłam z nią na kolanach, pod spód miska i czatujemy. Godzinę siedziałam, z zegarkiem w ręku. W końcu dzieć łaskawie postanowił siusiu zrobić - celując wszędzie, tylko nie do pojemnika. Ok, matki wina, wiem, źle trzymałam, ale celowanie dziecko zdecydowanie mogłoby poćwiczyć, co by mi życie ułatwić ;) Cóż, działamy dalej - może by tak znowu woreczek? Akurat mi się dziecię wcześnie rano obudziło na jedzonko, żal nie skorzystać z okazji, nakarmiłam, założyłam woreczek, położyłam jeszcze spać. Dzieć obudził się, nie zgadniecie... z KUPĄ! Co jej się ostatnio niemal w ogóle nie zdarza. Tu cisnęło mi się już pełno przekleństw na usta, ale co tam, jeszcze jest czas, założymy drugi. Założyłam. Za jakiś czas sprawdzam, a tu coś dzieć ma dziwnie mokrego bodziaka. Rozbieram - no tak, woreczek się odkleił tak niefortunnie, że siuśki z pampka wyleciały... Noooo tu już byłam na skraju.
Zrezygnowana gdzieś wyczytałam "super" pomysł - wyparzyć nocnik i łapać do nocnika, potem przelać. A może by tak spróbować? I.... tadam! Udało się! Mocz oddaliśmy, następnego dnia do pediatry.
I tu kubeł zimnej wody na głowę - mocz chyba źle pobrany, bez posiewu i tak to na nic się zda. Mocz do powtórki, plus do tego posiew. Aaaaaa trzymajcie mnie!
I tak teraz nie wnikając w szczegóły, kolejne badanie ogólne moczu wyszło dobrze, pierwszy posiew nie wyszedł, źle pobrana próbka (a było prosto do pojemniczka!). Drugi też raczej nie wyszedł. W poniedziałek pediatra, ciekawe co na to powie ;) pewnie posiew znowu do powtórki, cudownie! Jak tak dalej pójdzie zostanę mistrzem łapania siuśków - w końcu praktyka czyni mistrza, prawda?

PS. Przyczyna gorączki się wyjaśniła - była to po prostu... trzydniówka. W dniu wizyty u pediatry dziecia wysypało. Ale ten cholerny mocz i tak zbadać trzeba...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz